Jaki znak Twój? Zasadniczo zwodne znaki wodne: Rak, Skorpion i Ryby.
Tytułem wstępu króciutkie wyjaśnienie: Drugiej i trzeciej dekady danego znaku nie można analizować w oderwaniu od pierwszej! Przyjąć należy, że osoba z II i III dekady znaku „dziedziczy” większość cech podanych dla I dekady, zaś w opisie podano różnice względem niego.
Znaki z trygonu Wody charakteryzują się największym w całym Zodiaku „rozrzutem” zachowań i emocji. Życie z taką osobą na pewno nie jest nudne, nie należy jednak niestety do najłatwiejszych – wskazane jest posiadanie naprawdę silnych nerwów...
Jaki znak Twój? O znakach ziemskich, lecz wcale nie przyziemnych, czyli rzecz o Bykach, Pannach i Koziorożcach.
Tytułem wstępu króciutkie wyjaśnienie: Drugiej i trzeciej dekady danego znaku nie można analizować w oderwaniu od pierwszej! Przyjąć należy, że osoba z II i III dekady znaku „dziedziczy” większość cech podanych dla I dekady, zaś w opisie podano różnice względem niego.
Osoby urodzone w znakach trygonu Ziemi zwykło się uznawać za nieco ponure, pozbawione poczucia humoru (bądź mające je dość siermiężne), raczej sztywne i zasadnicze. W tym jednak przypadku pozory pozory mogą naprawdę bardzo mylić... Zerknijmy zatem na pobieżną charakterystykę owych osób w zależności od dekady znaku.
Jaki znak Twój? Czyli rzecz o podgatunkach Baranów, Lwów i Strzelców.
Główną przyczyną tego, że horoskopy gazetowe się „nie sprawdzają” jest fakt, że dzielą ludzi na 12 grup wedle położenia Słońca w kosmogramie urodzeniowym (czyli mówiąc po ludzku: wedle znaku zodiaku), natomiast ignorują zupełnie wszystkie pozostałe „parametry”. W efekcie trafność takich horoskopów jest bardzo niska bądź wręcz żadna.
Zresztą sam podział na znaki zodiaku jest znacznym uproszczeniem. Wszak ludzie spod znaku Ryb (bądź z mocno eksponowanymi w kosmogramie Rybami) mogą być zagubionymi marzycielami, natchnionymi artystami, drapieżnymi biznesmenami albo... duńskim bokserem-filozofem który sprowadza Buddyzm na zachód. Wszystkie opisane powyżej osoby istnieją w rzeczywistości i wszystkie są spod znaku Ryb. Skąd tak potężna rozbieżność pomiędzy nimi?
Czemu nie można dogadać się z rycerzem na białym koniu
Czyli szkic pierwszy o miłości i sprawach mniej ważnych, a związanych z Merkurym.
W praktyce pracy astrologa (a i tarocisty również) niezbędne jest posiadanie kilku pomocy naukowych: komputera do szybkiego wykreślenia kosmogramu, talii kart Tarota, świecy, dwóch kotów (bo jeden się zbyt szybko męczy) oraz.... duuuużej paczki chusteczek higienicznych, którymi klientka próbowała będzie osuszać łzy. Łzy rzecz jasna związane ze skomplikowaną sytuacją natury osobistej – bo takich to właśnie spraw tyczy jakieś 80% pytań. W sumie trudno się dziwić, wszak to ważna (o ile nie wręcz najważniejsza) sfera życia człowieka, a zarazem jedna z najbardziej zawikłanych i pozostawiających w niepewności.
W astrologii za miłość odpowiadają po trosze wszystkie planety (z Wenus na czele), zaś każda w nieco inny sposób. Ładnie to oddaje komplikację i zawikłanie tej właśnie części ludzkiej osobowości – dumne Słońce i łagodna Wenus odpowiadają za miłość per se, Księżyc – za sposób przeżywania uczuć wewnątrz, Mars zaś – za okazywane ich na zewnątrz. Merkury określa sposób komunikacji i libido, zaś Pluton wskazuje gdzie i na jak długo rodzi się pasja. I cały ten kosmiczny galimatias nieustannie ustawia się wobec siebie w najprzeróżniejszych konfiguracjach, raz wzmacniając, raz zaś tłumiąc nawzajem, co powoduje, że zwykły śmiertelnik (a właściwie głównie śmiertelniczka) wybucha szlochem i pędzi do astrologa, który mozolnie próbuje to całe zamieszanie rozwikłać i wyłożyć w postaci zrozumiałej.
Nie wierzcie w Astrologię, czyli rzecz o tym jak czytać horoskopy.
Tekstem poniższym rozpoczynam na gościnnych łamach portalu deacosta.pl cykl felietonów o Astrologii i zagadnieniach z nią związanych. Nie będzie to w żadnym bądź razie kurs Astrologii, raczej spodziewać się należy próby lekkiego i przystępnego wyłożenia kwestii związanych z najstarszą dziedziną wiedzy, którą uprawia człowiek.
Tytuł felietonu wydaje się być przewrotnym, ale parając się Astrologią lat już kilka z całą stanowczością stwierdzam: pod żadnym pozorem nie należy wierzyć w horoskopy! Szczególnie zaś w te „gazetowe”, obiecujące księcia na białym koniu i wszelkie inne radości, tak aby mieć pewność, że czytelnik kupi kolejny numer gazety i z wypiekami na policzkach szukać będzie kolejnych informacji o księciu, który tym razem już na pewno nadjedzie....